#o3ur2

W mojej rodzinie jestem traktowany bardzo ulgowo. Nikt nie spodziewa się po mnie nic specjalnego, na rodzinnych spotkaniach nikt nie pyta o moje sukcesy, bo jakie niby mogłyby one być w porównaniu chociażby do rodzeństwa – brat ukończył prawo na zagranicznej uczelni, jest od lat prezesem sporej firmy. Siostra architekt, zarządzająca zespołem innych architektów w ogromnej korporacji, a ja? Ze studiów wyleciałem na pierwszym roku, potem tułałem się po różnych pracach i zawodach, żeby w końcu osiąść w „jakimś tam magazynie”, robiąc „coś przy komputerach”.
Jak możecie się domyślać, to nie do końca prawda. Jakiś tam magazyn to największa w Polsce firma tego typu, a ja jestem głównym developerem w dziale IT, tworzącym unikalne i nowatorskie rozwiązania dla mojej branży. Przez lata stałem się cenionym specjalistą na arenie międzynarodowej, pracującym dla największych korporacji na świecie – pracowalem dla 3 z top 5 światowej czołówki. Moja pensja dawno przebiła to, co zarabia mój brat na stanowisku prezesa.
Od lat jeżdżę oplami i mi z tym dobrze. Kupuję nowe w salonie, za gotówkę, z topowym wyposażeniem, ale rodzinie mówię, że to „leasing konsumencki auta używanego”. Wynajmuję mieszkanie za prawie 10k, ale rodzicom powiedziałem, że czynsz to „dwa osiemset”. Urlop często spędzam z nimi, pod namiotami.
Nie chcę zmieniać nic w rodzinnych stosunkach, oni są ludźmi sukcesu, ja pływam po powierzchni i nie widzę kompletnie potrzeby wyprowadzać kogoś z błędu. Zresztą jak miałbym to zrobić? „Hej! Witam na świętach, a przy okazji – osiągnąłem spory sukces na skalę międzynarodową i zarabiam więcej niż wy”? Dziecinada.
Pozdrawiam czytających i życzę równie udanego życia jak moje.
Postac Odpowiedz

Nie lepiej Ci kupić mieszkanie niż wynajmować?
Gratuluję sukcesu 🙂

Zobacz więcej komentarzy (2)

#KOJ2W

Może nie anonimowe, ale...
Zastanawiam się ostatnio nad wszystkimi konkursami. Na serkach, na mleku czy innych żelkach. „Kup opakowanie, zachowaj paragon i zdobywaj nagrody. Codziennie 10 razy po 100 zł, raz w tygodniu 1000”. „Zarejestruj paragon i weź udział w losowaniu Fiata xxx...”. Albo serek kanapkowy, gdzie można było wygrać domek. 
Czy ktoś to kiedyś faktycznie wygrał? Chociaż 100 zł. Cokolwiek. Czy to faktycznie prawda?
dewitalizacja Odpowiedz

Ja wygrałam jedynie patyczek, którego mogłam wymienić na kolejnego loda.

Zobacz więcej komentarzy (6)

#KHkhJ

Mój romans, który rozpoczął się w pracy pod koniec 2022 roku, nadal mnie męczy. Ciągle pojawiają się nowe sytuacje, które mi o nim przypominają.
Zaczęło się sielankowo, wręcz niewinnie – na wspólnej imprezie. Kiedy wszyscy wyszli, my zaczęliśmy się kochać. Ale tak, jak jeszcze nigdy z nikim, emocje, dreszcze i ekscytacja wirowały razem z nami. To była najpiękniejsza noc mojego życia.
Ja byłem wolny, na nic nie liczyłem. Ona – wręcz przeciwnie, zaręczona. I tutaj historia mogłaby skończyć się tym, że „obracałem zajętą” lub czymś podobnym. Ale sytuacja, uwierzcie mi proszę, była dużo bardziej pokręcona.
Przed tą nocą znaliśmy się wiele miesięcy, wiele miesięcy byliśmy przyjaciółmi. Bardzo bliskimi – ona opowiadała mi o wszystkim, ja jej ufałem całkowicie. Najczęściej opowiadała o swoim związku i o tym, jaka jest nieszczęśliwa. Jaka czuje się uwiązana, niedoceniona, zaniedbana. Że postanowiła to niebawem zakończyć, chce tylko znaleźć lepszą pracę, aby móc być niezależną. I ja w to wierzyłem, byłem przekonany, że tak się stanie. Zaczęło pojawiać się zauroczenie, uczucie. Czuć było, że z jej strony też – delikatne gesty, muśnięcia dłonią, natychmiastowe odpisywanie czy wysyłanie zdjęć z codziennego życia. Poczułem, że mam szansę, że muszę tylko poczekać... Ale nadeszła impreza. Emocje sięgnęły zenitu, rzuciliśmy się na siebie jak dwa wygłodniałe lwy. Było pięknie, cudownie, diabelnie sensualnie. Ta noc, ta godzina, na zawsze utknie w mojej pamięci.
No ale nadal... Była zaręczona.
Następnego dnia doszło do spokojnej rozmowy, ona wyznała, że teraz nie zostawi narzeczonego. Było czuć, jak bije jej serce, że mimo wszystko chce „ze mną”. I tak też się stało – przez kolejne trzy miesiące spotykaliśmy się wczesnym rankiem, nocami, kochaliśmy się i planowaliśmy to, co zrobimy w przyszłości.
Od niej słyszałem tylko „jeszcze nie jestem gotowa, ale wkrótce od niego odejdę”.
Ode mnie słyszała „zaczekam, ile będzie trzeba, jesteś tego warta”.
I pomijam już całą moralność, której w tym wszystkim nie było. Byłem szalenie zakochany, oddałbym za nią wszystko, chciałem, żeby była szczęśliwa.

Minęły trzy miesiące, ona przestała się interesować. Wiadomości przerzedziły się, spotkania zniknęły. Poinformowała mnie, że więcej nie możemy się spotykać. Że nie wyklucza przyszłości, ale teraz to koniec. Załamałem się. Poczułem się wykorzystany, ufając jej tak bardzo. Zrozumiałem, że byłem zabawką, że chodziło tylko o seks i zaspokojenie potrzeb.

Minął rok. Jej facet się dowiedział, ona wszędzie mnie zablokowała. Nie wiem, co u niej. Z jednej strony nie mogę jej wybaczyć, wciąż noszę w sobie ból, żal. Ale w głębi nadal ją kocham, wracam do jej zdjęć i wiadomości. Żyję w takiej aurze i męczę się, bo wiem, że to już nie wróci.

Szanujcie się, bo ja się nie szanowałem.
ingselentall Odpowiedz

Tak kończy się puszczalstwo. Deal with it.

Odpowiedzi (1)
Zobacz więcej komentarzy (1)

#DAFFl

Witam wszystkich bardzo serdecznie, chcę opowiedzieć wam coś, albo przedstawić jeden punkt widzenia, i interesuje mnie, co czytelnicy myślą o takich sytuacjach oraz czy znaleźli się bądź znajdują w podobnych.

Dwoje ludzi, mających swoje dzieci z poprzedniego związku, swoje przejścia z dzieciństwa i osobiste mniejsze czy większe problemy. Mimo wszystko dzielą się tym i starają się temu sprostać, gdzieś tam oczywiście czai się przeszłość, ale okazuje się, że uczucie i chęć wspólnych celów jakoś potęgują i wzmagają się z tygodnia na tydzień, staje się dla obojga naprawdę bardzo silne i praktycznie żadne nie wyobraża sobie życia bez drugiego. Po pewnym czasie proza dnia codziennego zaczęła doskwierać, błędy przeszłości i naloty na psychice z dzieciństwa bądź z poprzednich związków zaczynają się uwypuklać, kolidować coraz bardziej w życiu codziennym, mimo szczerych chęci obojga, aż w pewnym momencie ktoś wychodzi, a drugi ktoś rezygnuje... Po pewnym, niedługim, czasie jedna ze stron zauważyła coś bardzo istotnego – sama miała postępującą depresję, a ta druga, cholernie ambitna i bardzo skrzywdzona w przeszłości, syndrom współuzależnienia. To się na siebie nakładało i niestety potężna miłość przerodziła się w nienawiść.
Nurtuje mnie pytanie, czy dałoby się tego uniknąć, chociaż próby rozmów były...

PS Taka rada dla czytelników – każdy ma gorsze dni, nieważne, jak silni jesteśmy.
Jeżeli zależy wam na komforcie drugiej osoby, to dobrze, bo jej komfort powinien przełożyć się na wasz. A jeśli czasem zdaje się, że ktoś się zrobił po prostu gburem, to może znak, że potrzebuje wsparcia partnera, a nie zarzutów i pretensji.
Frog Odpowiedz

"niestety potężna miłość przerodziła się w nienawiść"
Współczuję.

_Próby_ rozmów to za mało - w tych rozmowach musi zaistnieć wzajemne zrozumienie. A to wcale nie jest ani oczywiste, ani łatwe.
Ludzie miewają potężne problemy z własnymi traumami i emocjami (ich zrozumienie zajmuje pół życia, albo i całe) - a co dopiero ze zrozumieniem motywów działania drugiej osoby. Tym bardziej, że - jakże często - chętnie obarcza się winą, za cokolwiek, właśnie tę najbliższą osobę. Bo jest "pod ręką", bo znamy wzajemnie swoje słabe punkty, w które (mniej lub bardziej świadomie) można dźgać złośliwościami.

"czy dałoby się tego uniknąć"
Trzeba być bardzo doświadczoną (przez życie) osobą / rozumieć, skąd się biorą konkretne zachowania / umieć rozwiązywać wspólne problemy bez wycieczek osobistych = potrafić roztrząsać nawet bolesne tematy w dyskusji wyłącznie merytorycznej.

#3xwy2

Jestem po ślubie prawie dwa lata, mam 26 lat.

Nie mam zbyt dobrych stosunków z mamą, zazwyczaj (od dziecka) czułam się przez nią gorsza od innych – że moje zainteresowania są gorsze i zajmuję się głupotami, oglądam głupoty itp. Ogólnie wszechobecna krytyka mojej osoby i wymagania, żebym się dobrze uczyła, dlatego teraz też mam do niej dość chłodny stosunek.

Ostatnio moja mama wbija do mojego mieszkania i gada o głupotach jak zawsze, nie interesując się zbytnio mną. Po chwili nagle odpala: „Staraj się o dziecko”. Zatkało mnie. Zaczęła dodawać: „Jesteś na stażu, masz umowę o pracę, super warunki, leci ci już 27 rok życia, najwyższy czas”. Nie odpowiedziałam jej nic, udałam, że nie słyszę
(dodam jeszcze, że jak byliśmy narzeczeństwem czy świeżo po ślubie, to gadała często, że DOBRZE jest mieć najlepiej pięcioro dzieci i żebyśmy tyle mieli; ogólnie ma chyba fioła na punkcie dzieci).

A gdzie tu jakieś zainteresowanie mną, moją osobą? Jak się czuję? Czy my w ogóle chcemy mieć dzieci? A może już się staramy? Gdzie jakieś zainteresowanie?

Nienawidzę jej takiego wpieprzania się w nasze życie i toksycznej presji na dziecko czy pracę, czy układania życia za mnie (bo takie rzeczy też robi).
dewitalizacja Odpowiedz

Skoro wiesz, że matka zachowuje się tak od zawsze, to chyba masz świadomość, czego możesz się po niej spodziewać. Takie osoby wprowadzają jedynie toksyczną atmosferę, dlatego najlepiej ograniczyć z nimi kontakt zamiast dawać wbijać sobie kolejne szpile.

Odpowiedzi (4)
Zobacz więcej komentarzy (4)

#L1JxP

Ciężko mi wejść w bliższą relacje z kimkolwiek. Mam tu na myśli bycie w związku z płcią przeciwną. Jestem hetero i nie będę ujmować, ale podobam się chłopakom. Już nie raz ktoś ubiegał o moje względy, niektórym się nawet udawało. Ale za każdym razem mam to samo uczucie – niepokój i ogromny stres przed bliższym kontaktem. Nie mam traumatycznych przeżyć związanych z seksem, nigdy go nie uprawiałam. Po prostu panicznie boję się kontaktu i nie wiem co z tym zrobić. Chciałabym w końcu żyć w normalnej relacji. Niedawno zaczęłam spotykać się z jednym chłopakiem. Widzę, że rozumie moje „nie śpieszmy się”, ale w końcu nadejdzie ten moment. Nie wiem, czy to ma jakieś podłoże w życiu rodzinnym, gdzie nigdy nie mówiono „kocham cię”, jak i nie okazywano tego. Albo czy to opcja niskiej samooceny i stwierdzenia, że jest się niewystarczającą. Nie mam pojęcia, co może być tego powodem. Zastanawiam się nad pójściem do specjalisty i może tam się dowiem, co się dzieje.

#u9d4w

Pracowałam kiedyś na kasie w hipermarkecie spożywczym. Market ulokowany był na osiedlu, a więc klienci mniej więcej zawsze ci sami, rzadko pojawiał się ktoś nowy, po niedługim czasie wszystkich już kojarzyłam. Eleganckie panie, zaniedbane mamuśki, mężczyźni w roboczych ubraniach, okoliczne żule, szkolna młodzież, całkiem małe dzieci... I pewna starsza pani. Pani już myślę, że koło 80, wyglądająca na bardzo biedną. Mocno zmęczone życiem ubrania, poniszczony portfel itd., i zawsze bardzo skromne zakupy. Najtańszy pasztet, najtańszy serek topiony, dwie najtańsze kajzerki, jeden nadpsuty pomidor z przeceny, jedna rolka najtańszego, szarego papieru toaletowego. Bardzo rzadko słodycze, a nawet jeśli już się zdarzały, to też najtańszy wyrób czekoladopodobny. Żadnych napoi i nigdy żadnych papierosów czy alkoholu. Kilka razy na te skromne zakupy pani zabrakło pieniędzy i musiała z czegoś rezygnować, a przecież były to artykuły absolutnie pierwszej potrzeby. 
Zarabiałam tam marne grosze i samej ledwie wystarczało mi na życie, absolutnie nie byłam w stanie wspomóc tej pani finansowo. Co więc zrobiłam? Zaczęłam okradać sklep na rzecz tej kobiety. Regularnie obsługując ją, nabijałam na kasę tylko połowę jej zakupów i tylko za te nabite produkty pobierałam należność. Sklep nie prowadził regularnych inwentaryzacji towaru niskiego ryzyka, codziennie liczony był tylko ten asortyment, który często jest kradziony, więc nikt nigdy się nie zorientował, a robiłam tak przez prawie trzy lata pracy tam.
arizona41 Odpowiedz

Większości kradzieży w sklepach dokonują ich pracownicy, w większości z raczej mniej szlachetnych pobudek.
Kradzież zawsze pozostaje kradzieżą, a Robin Hood to bajka.
Inna sprawa, to jak skonstruowane jest te państwo, że dopuszcza do takich sytuacji, gdy emeryci nie mają pieniędzy na utrzymanie.

Evrard Odpowiedz

Nie wolno sprzedawać nadpsutych pomidorów bo nawet po odkrojeniu zepsutej części i tak może zaszkodzić.

Odpowiedzi (2)
Zobacz więcej komentarzy (2)

#3DaYz

Jestem po rozprawie o podwyższenie alimentów o 100%. Sprawa w sądzie rodzinnym, sędzia Pani Agnieszka, którą serdecznie pozdrawiam, jeżeli to czyta ;)
Stwierdzam, że bardzo rzeczowa Pani Sędzia nie wzięła pod uwagę rachunków mojej byłej żony za buty za 500 zł i kłamstw, które matka mojej córki przedstawiała przeciwko mojej osobie, tylko stany faktyczne.
Ostatecznie podtrzymała podwyższenie alimentów o 125 zł, co daje łącznie 725 zł.
Pani Sędzio – dziękuję 🌷
Ifyoulikeme Odpowiedz

Wow, super, możesz być z siebie dumny! Poświęcasz na swoje dziecko CAŁE 7 stów miesięcznie. Założę się, że więcej wywalasz na fajki i browara. Szczwany z ciebie lis, he he, he he.

Odpowiedzi (13)
Zobacz więcej komentarzy (2)

#3TDwl

Od podstawówki mam problemy z samoakceptacją. Wiem, że nie jestem jedyna, miliony ludzi boryka się właśnie z tym problemem. Jednak nie pojawiło się to ot tak. Byłam wyzywana, śmiano się ze mnie i obgadywano na moich oczach. Każdy kolejny dzień w szkole był dla mnie piekłem. Wyzywano mnie od grubasek po żyda. W sumie nie wiem skąd wzięło się to określenie, ale potem więcej osób się o nim dowiedziało i spodobało im się, więc nie szczędzili sobie tego typu wyzwisk w moją stronę. Oni byli okrutni, a ja zamykałam się w sobie coraz bardziej. 
Idąc do liceum, wiedziałam, że zaczynam w pewnym sensie nowe życie, ponieważ przeprowadziłam się, a osoby, z którymi miałam chodzić do klasy, mnie nie znały. Mogłam więc pokazać się z jak najlepszej strony. I pokazałam. Byłam lubiana, w pewnym sensie też rozpoznawalna, ponieważ zaczęłam brać udział w różnych konkursach, i osoby, których nie znałam, mówiły mi po imieniu. Pomimo to, że wszyscy aż do dziś mówią, że jestem bardzo otwarta i odważna, to ja po prostu udaję. W głębi boję się ludzi, tego, co o mnie powiedzą, przy każdym najmniejszym kontakcie z inną osobą czerwienię się i wydaje mi się, że jestem żałosna. Idąc parkiem i widząc grupkę osób w moim wieku na ławce, nie przejdę koło nich. Pójdę inną drogą, choćby była dwa razy dłuższa.
Jestem już prawie dorosła, a pomimo to potrafię z tego powodu płakać. Nie akceptuję się, chociaż moi znajomi i rodzina powtarzają, że jestem ładna, mam super ciało i jestem mądra. Nie wierzę im i raczej nigdy nie uwierzę, ponieważ nieważne jaka „super” bym nie była, to staję przed lustrem, a wokół siebie słyszę te wszystkie przezwiska i obelgi.

#YwJLR

Dziewczyny, pewnie znacie to uczucie, kiedy przechodząc obok robotników lub dresiarzy usłyszycie gwizd i kilka „komplementów”?
Jechałam ostatnio samochodem i był straszny korek, a obok akurat robotnicy mieli jakieś prace chodnikowe. Niewiele myśląc, odsunęłam szybę od strony pasażera, zagwizdałam i powiedziałam: „Cześć, dupcie!”. Nie wiem co mi strzeliło do głowy :D
Dodaj anonimowe wyznanie